— Czy podobna? — zawołał żywo — jakże więc sądzą?
— Twierdzą, iż nie kradzież była powodem napaści?
— Cóż więc innego?
— Zemsta... nienawiść...
— Eh! brednie... Na czemże zresztą opierają to przypuszczenie?
— Odnaleziono wskazówki...
— Wskazówki?... — powtórzył z trwogą Soliveau.
— Tak.
— Jakie?
— Znaleźli rękojeść noża, który się złamał na stali gorsetu napadniętej, odczytano adres fabrykanta na tej rękojeści i odkryto, iż nóż został kupionym w wigilję popełnionej zbrodni wieczorem, przez jakiegoś mężczyznę w średnim wieku, w eleganckiem ubraniu, nader przyzwoitej powierzchowności.
Owidyusz zbladł nagle.
— Przez jakiegoś pana o siwiejących włosach, mogącego mieć lat pięćdziesiąt... — mówiła Amanda dalej. — Ale cóż tobie? — pytała — pobladłeś... drży twoja ręka... byłżebyś słabym?
— Nie... nie... nic mi nie jest, upewniam, zdrów jestem — mówił Owidyusz, siłą woli hamując wzruszenie. — Twoje to opowiadanie tak mną wstrząsnęło do głębi. Przypuszczają zatem, że ów pan, tak znakomicie wyglądający z pozoru, chciał zabić tę dziewczynę?
— Mają to przekonanie.
— Lecz w jakim celu miałby to uczynić?
— Nie wiadomo... wkrótce jednakże wyjaśni się wszystko. Wyobraź sobie — mówiła dalej Amanda — że ów potwór kupił nóż w sklepie w tym samym domu, gdzie Łucya mieszka i to wówczas, gdym ja poszła do niej, a tyś na mnie oczekiwał w powozie...
— Szczególny zaprawdę zbieg okoliczności...
— Mogłeś widzieć tego człowieka z powozu, w którym siedziałeś...
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/590
Ta strona została przepisana.