Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/591

Ta strona została przepisana.

— Bardzo być może, iż go widziałem, ponieważ czekając na ciebie, miałem zwrócony wzrok w stronę sklepu nożownika — odparł z bezczelnością Soliveau — nie zwróciwszy nań wszakże uwagi, nie pamiętam jak wyglądał.
W czasie powyższej rozmowy Amanda zauważyła, iż jej wielbiciel brzmienie głosu miał dziwnie zmienione i drżał zlekka, patrzyła nań przeto ciekawie, nie mogła jednak badać go więcej, ponieważ wchodzili oboje do restauracyi.
Zasiadłszy przy stole w oddzielnym gabinecie, po zupie podanej, Owidyusz rozpoczął nanowo rozmowę z punktu, na którym została przerwaną.
— A zatem... — rzekł — poszukują owego jegomości?...
— Tak.
— Zkąd jednak, pytam, człowiek, nie należący widocznie do klasy złoczyńców, miałby napadać na tę dziewczynę?
— Powtarzam ci, iż uczynił to przez zemstę lub nienawiść...
— Panna Łucya więc znać go powinna.
— Utrzymuje ona, iż nie wie, ktoby to mógł być... Lecz to świętoszka, która wybornie umie udawać, a pewien szczegół przypomina mi właśnie, że ktoś ją szukał i bardzo pragnął odnaleźć.
— Jakiż to szczegół? powiedz mi, moja turkawko...
— Posłaniec pytał się o nią w naszej pracowni...
Owidyusz uczuł, iż dreszcz przebiega mu po ciele.
— Ha! ha! posłaniec... — powtórzył, śmiechem pokrywając zmieszanie.
— Tak... człowiek w ubiorze posłańca, ze znaczkiem na czapce, miał list, który chciał jej oddać. Nie znalazłszy jej, zapytywał o adres.
— Rzecz jasna, chciał ściśle spełnić dane sobie polecenie, lecz to niczego nie dowodzi...
— Przeciwnie, to wskazuje, że ktoś zajmował się tą głupią papugą i że ona kogoś znała, pomimo wszelkich zaprzeczań ze swej strony.