Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/593

Ta strona została przepisana.

nader malownicze, lecz utrudzające dla zwiedzających... Potrzebowałem tam widzieć się z kilkoma osobami...
— Krewnymi zapewne?
— Nie...
— A zatem przyjaciółmi?...
— I to nie... Z mieszkańcami tego miasta, zupełnie mi nieznanymi.
Mimo wrodzonej śmiałości, Amanda uczuła, iż słabo jej się robić poczyna.
Dziwnie ironiczny sposób mówienia towarzysza, wielce ją niepokoił.
Soliveau, wychyliwszy szklankę wina, mówił dalej.
— Joigny obfituje w autografy... Zebrałem kilka u osób naprzód mi wskazanych, ale doprawdy nie spodziewałem się spotkać tyle ciekawych. Trzeba jednak było za nie grubo zapłacić... posiadacze byli wymagającymi.
Amanda niepokoiła się coraz więcej.
— Ależ ja nudzę cię może mojem opowiadaniem? — pytał Soliveau.
— Bynajmniej... przeciwnie... — odpowiedziała z pośpiechem — wszystko, co ciebie dotyczy i mnie interesuje.
— Będę więc opowiadał. Udało mi się wynaleźć dwa niezmiernie ciekawe dokumenty, z podpisem niejakiego Raula Duchemin... nazwisko całkiem nieznane, jak widzisz.
Na te wyrazy Amanda uczuła się bliską omdlenia.
— Raula Duchemin? — powtórzyła, usiłując zapanować nad sobą.
— Tak, urzędnika merostwa... młodego, ładnego chłopca, którego ochroniłem od wyroku za fałszerstwo.
Z bladej, jaką była, dziewczyna stała się nagle purpurową.
— Ach! — zawołała pomimowolnie.
— Z tego, o co mnie pytałaś przed chwilą — mówił Owidyusz, napełniając swą szklankę — wnoszę, iż nigdy nie byłaś w Joigny.