Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/60

Ta strona została przepisana.

— Ztąd to mój przestrach tak był wielkim — odrzekła pani Bertin — wszak teraz obawa minęła. Doktór oświadczył iż niebezpieczeństwo minęło. Lucuś ma jeszcze gorączkę, ale w ogóle znacznie mu jest lepiej.
— Chciąłbym go widzieć.
— Pójdź! — rzekła pani Bertin — leży on w moim pokoju, stąpaj jednak cicho, nie rób hałasu: sądzę, że śpi teraz.
Pan Labroux postawił kuferek podróżny i zdjął z siebie okrycie. Następnie szedł za siostrą do jej pokoju gdzie chłopczyna spoczywał na małem łóżeczku żelaznem. Pani Bertin szła bez szelestu na palcach, inżynier ją naśladował, i tak zbliżyli się do kolebki, na którą padał blady blask nocnej lampki.
Twarz chłopięcia była purpurową, wielkie krople potu spływały mu po czole z pod gęstych zwojów blond włosów. Drobnemi rączęty na kołdrze spoczywającemi poruszał gorączkowo.
Pan Labroux wpatrywał się w niego przez kilka minut.
— Biedny, drogi malec! — wyszepnął zcicha, a pochyliwszy się nad łóżeczkiem dotknął ustami czoła chłopczyny.
Dziecię się poruszyło.
— Odejdźmy ztąd! — rzecze pani Bertin. — Przebudzimy go, a to zaszkodzić mu może.
Po chwili wyszli oboje.
— Możebyś chciał się czem posilić? — zapytała kobieta.
— Za wszystko dziękuję.
— A więc weź lampkę i spocznij. Wiesz, że twój pokój jest każdej chwili gotowym dla ciebie. Jutro z rana pomówimy z sobą. Ja wracam do Lucyanka; muszę przygotować dlań ziółka skoro się przebudzi.
— Jak jesteś dobrą, droga poczciwa siostro! — wyrzekł pan Labroux, ściskając ją tkliwie.
— Czyż to tak wielka dobroć pielęgnować tego cherubinka pochodzącego z krwi mojej? Piękna zasługa! No idź, idź