Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/603

Ta strona została przepisana.

— Tak... lecz to oczekiwanie długiem nie będzie. Jutro w ciągu dnia, wszystko załatwimy.
— Przyjdę więc jutro... O której godzinie pan przybyć mi rozkażesz?
— Około drugiej, w południe.
Owidyusz ukłoniwszy się, wyszedł.
Krótka ta zwłoka nie sprawiła mu różnicy, wiedział, że Lucya jest córką Joanny Portier, a to był punkt główny, o który chodziło mu właśnie.
Skoro o piątej wieczorem przybył do niego Harmant, na ulicę de Clichy, opowiedział mu wszystko.
— Nareszcie! — zawołał milioner — zobaczymy teraz, czy Lucyan Labroue zaślubi tę dziewczynę!


∗             ∗

Marya stawała się coraz bardziej cierpiącą. Jedynie utrzymywało ją sztuczne podniecenie nerwowe. Chodziła, wyjeżdżała, wracała, usiłując bezustannym ruchem omamić samą siebie i odegnać rozpaczliwe myśli, cisnące się jej do głowy. Z biednego tego dziewczęcia, pozostał cień zaledwie.
W oznaczonym dniu przez Edmunda Castel, rozpoczęła pozowanie do portretu. Z gorączkowym pośpiechem szukała rozrywek by się uchronić przed boleścią owładającą jej duszę. Daremne usiłowania! Wszystko, co czyniła, aby zapomnieć Lucyana, podwajało jej cierpienia moralne, a rzecz naturalna zwiększało zarazem i jej fizyczne dolegliwości.
Harmant, ów nędznik, u którego struna ojcowska dźwięczała jak u najuczciwszego człowieka, cierpiał do nieopisania, patrząc na niknące swe dziecię. Wierzył wszelako niewzruszenie, że małżeństwo z Lucyanem pokona złe i zbawieniem dla jego córki się stanie.
Marya doznawała naprzemian odbłysków nadziei i bólów rozpaczy, które zwolna, lecz w sposób straszny ją zabijały.
Posłyszawszy od ojca o bliskim powrocie Lucyana, całą siłą