Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/607

Ta strona została przepisana.

skończona. Skoro jednak wypadnie mi wyjść wieczorem, będę ostrożniejszą.
— Łucya ma słuszność — odparła Joanna. — Jest zdrową, oto rzecz główna... Wszak i pan jesteś tego zdania, panie Lucyanie?
— Ma się rozumieć... powtórzę to choćby tysiąc razy!
— A więc do stołu! — zawołało dziewczę — obiad gotowy.
Zasiedli we troje przy stoliku, uroczyście przybranym. Wieczór zbiegł prędko. Zdumiał się Lucyan, spojrzawszy na zegarek, wskazujący dwunastą godzinę. Niepodobna było dłużej pozostawać, odszedł więc, przyrzekłszy narzeczonej, iż wraz z nią spędzi całą nadchodzącą niedzielę.
Idąc na ulicę Miromesnil, myślał o przepędzonych rozkosznie chwilach, a mimowolnie pośród szczęścia wspólnie dzielonej miłości, stanęła mu przed oczyma postać Maryi, która również kochając go, umierała z braku wzajemności z jego strony.
Lucyan Labroue, jak wiemy, był człowiekiem serca. Odczuwał głęboko tę smutną sytuacyę, zmienić jej wszakże niepodobna mu było.
Nazajutrz rano udał się do Courbevoie, by objąć zarząd nad powierzonemi robotami. Harmant nie przybył jeszcze do fabryki. Korzystając z jego nieobecności, Labroue obznajmiał się z tem wszystkiem, co dokonano podczas jego pobytu w Bellegarde. Około ósmej ojciec Maryi nadjechał. Zaledwie wszedł do gabinetu, ukazał się Lucyan, przynosząc mu sprawozdanie ze swej podróży. Milioner uścisnął najżyczliwiej rękę młodego współpracownika.
— Jakżem szczęśliwy, widząc cię zdrowym — rzekł do — niego — tem mocniej szczęśliwym, iż wypada mi oznajmić ci gorące pochwały. Moi klienci z Bellęgarde pisali mi o tobie w najpochlebniej szych wyrazach, zkąd wnoszę, iż kierunek robót, jakie prowadziłeś, musiał być doskonałym.
— Mogę się poszczycić życzliwością tych panów... byli dla mnie nader uprzejmymi.