— Ty cierpisz, nie dziecię? — pytał milioner.
— O! nie, mój ojcze...bynajmniej... — odpowiedziała, zelektryzowana głosem Lucyaną. — Czuję się zdrową zupełnie... lekki zawrót głowy... nic więcej... To przejdzie... już nawet minęło. Cieszę się. widząc pana Lucyana, o czem on, sądzę, również nie wątpi, wiedząc, że chowam dla niego uczucie szczerej przyjaźni... Jestem szczęśliwą, mogąc go powitać po całomiesięcznej nieobecności.
Tu podała młodzieńcowi rozgorączkowaną rękę.
— Ja również, pani... — odrzekł zmieszany Labroue — czuję się szczęśliwym, ujrzawszy ją... bardzo szczęśliwym...
— Rzeczywiście?... — zawołała z namiętnem uniesieniem.
— Upewniam panią... przysięgam! — zawołał żywo, widząc, iż obojętność z jego strony mogłaby zabić to dziewczę.
— A więc zaproszenie moje nie sprawiło panu przykrości?
— Przeciwnie, jest mi ono podwójnie drogiem: jako dowód szczerej przyjaźni ze strony pani, o czem przed chwilą mówiłaś, a zarazem i dowód życzliwości ze strony jej ojca, jaka mi zaszczyt przynosi.
— Ach! to więcej niż życzliwość! — zawołała Marya — mój ojciec kocha pana, a kocha prawdziwie... wiele razy mówił mi o tem...
— Jestem mu za to wdzięcznym nieskończenie... dumnym mnie to czyni!
— Czemu więc nie odwiedzasz nas pan częściej?
— Nie sądziłem się być upoważnionym do tego — odrzekł Lucyan, zakłopotany zwrotem, jaki rozmowa przybierać zaczęła.
— Jakto? nie sądziłeś się pan być upoważnionym do postępowania z nami, jak prawdziwy przyjaciel? — mówiła Marya dalej — do stosunków zażyłej przyjaźni? Jesteś pan człowiekiem wysokich zasług, prawdziwym dżentlemenem! Zaszczyt przynosisz tym, którzy cię przyjmują u siebie. Mój ojciec uważa cię za drugiego siebie. Pozostawia mi on, jak pan wiesz,
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/611
Ta strona została przepisana.