— Tak panie... we wszystkiem co pan mówisz, jest słuszność zupełna — odrzekł Labroue, owładniony litością na widok tak srodze cierpiącego dziewczęcia — i panna Marya mam nadzieję, sama zrozumieć to zechce.
— Inaczej panie ja to pojmuję... — smutno odpowiedziała — dając komuś całą przyjaźń, daję ją bez zastrzeżeń, bez podziału, gotową będąc do wszelkich ofiar i poświęceń. Tak... zdaje mi się to być obowiązkiem. Oddając zaś wszystko...
wymagam wiele nawzajem. Będę się jednak starała ze strony rozsądku na rzecz tę zapatrywać i potrafię zadowolnić się małą odrobiną, jeśli koniecznie tak trzeba.
Lucyan niewiedząc, co odpowiedzieć stał w milczeniu.
— Przyjdziecie do wzajemnego porozumienia się, zaręczam! — zawołał Harmant, z silnem, wewnętrznem przekonaniem. — Lucyan uczyni wszystko ze swej strony, aby ci oszczędzić przykrości.
— Możesz pan być pewnym — odrzekł Labroue — i pani zarówno panno Maryo.
Dziewczę zwróciło na mówiącego oczy, zalane łzami. Ciemne, błękitne, podobne do lazuru nieba, które wołać się zdawały: „Ach! gdybyś wiedział, ile kochani ciebie.“
Pod siłą tego wymownego spojrzenia, Lucyan zadrżał pomimowolnie.
Oznajmiono, że obiad na stole.
— Podaj rękę mej córce... — rzekł Harmant.
Marya z uczuciem niewysłowionej miłości wsparła się na ramieniu narzeczonego Łucyi, aby przejść do jadalni.
Stół był pokryty świeżemi kwiatami.
— Widzisz pan... — wyrzekło dziewczę z uśmiechem — dziś dla nas dzień uroczysty... dzień powrotu twego.
— Jak wczoraj u mej Łucyi ukochanej — pomyślał Lucyan — i ona święciła mój powrót kwiatami, lecz biedne dziewczę, mimo całej tkliwości z twej strony, jaką otoczyć mnie pragniesz, nie jestem w stanie oddać ci mojego serca, jakie w całkowitości do Łucyi należy.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/614
Ta strona została przepisana.