Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/627

Ta strona została przepisana.

— Liczysz, iż ja usunę się od niego... i przysięgnę, iż nie zobaczę go więcej!
— Tak... liczę na to...
— I ofiarujesz mi trzysta tysięcy franków wynagrodzenia za tę ofiarę...
— Podwoję sumę, jeśli potrzeba.
— Sądzisz, że ja przyjmę ów dar haniebny?
— Dlaczego miałabyś odmówić?..
— Dlaczego.. Ponieważ kocham Lucyana... Kocham go całą mą duszą... ze wszystkich sił moich... kocham go miłością, trwającą, dopóki serce moje bić będzie! I ty... ty pani sądziłaś, że moje serce, jak towar kupisz za pieniądz? ach! jakże głęboko pogardzać mną musisz, mając podobne o mnie wyobrażenie! Lecz dowiedz się, iż ja nie zasługuję na podobną wzgardę! Odrzucam ze wstrętem, z oburzeniem twoją haniebną propozycyę! Kocham Lucyana i ty go kochasz... niechaj on zatem wybiera. Pewna jego prawości charakteru, będę oczekiwała na wybór ten bez obawy! A teraz — dodała, spojrzeniem na drzwi wskazując — zdaje mi się, iż nie mamy z sobą nic więcej do mówienia!..
Zamiast wyjść jednak, córka milionera wybuchnęła łkaniem. Padła na kolana, a wznosząc ku Łucyi załamane ręce, wyszepnęła głosem, jaki z poza łez zaledwie przecisnąć się zdołał:
— Ubóstwiam go i umrę, jeśli mnie kochać nie będzie! Miej litość nademną... pozwól mi żyć!... nie zabieraj mi go... nie zabieraj!..

XXVI.

W obec rozpaczy tego dziewczęcia, na którego czole widniało już piętno śmierci, Łucya uczuła się wzruszoną do głębi.
— Powstań pani... — wyrzekła, biorąc Maryę za ręce — podnieś się, proszę...