Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/628

Ta strona została przepisana.

— Nie! Pozwól mi się błagać o to na kolanach, ponieważ tu idzie o moje życie, o szczęście...
— Cóż ja ci mogę odpowiedzieć? — wyrzekła robotnica — nie mam prawa rozporządzać wolą i sercem Lucyana.
— Chcesz go więc zachować dla siebie... chcesz mi go wydrzeć? — wołała Marya tonem, który już nie był błaganiem, lecz groźbą.
— Chcę tego, co Lucyan zechce... Raz jeszcze powtarzam, iż pozostawiam mu wolny wybór...
Córka milionera zerwała się nagle, z zaciśniętemi ustami, pałającym wzrokiem.
— Jesteś bez litości! — zawołała. — Stanowczo zatem odrzucasz moją ofiarę?
— Żałuję panią z całej duszy... lecz powiedziałam... serce moje nie jest towarem do sprzedania.
Marya przyłożyła obie ręce do czoła z gestem obłędu.
— Ha! zemszczę się więc! zemszczę — krzyknęła.
I chwiejnym, bezwiednym krokiem, wyszła z pokoju rywalki.
Lucya zostawszy sama, załamała ręce z rozpaczą.
— Boże! — zawołała — cokolwiekby postanowiła przeciwko mnie, cokolwiekby uczyniła, przebacz jej... przebacz! Ona cierpi... a cierpienie rozum odbiera. Ach! jakże prawdziwem było moje przeczucie, gdy Lucyan po raz pierwszy miał wejść do domu Harmanta! Sen straszny ostrzegał mnie wtedy! Moje przewidywania sprawdziły się teraz... Szczęście moje jest zagrożonem!
Drżenie nerwowe, wstrząsnęło biednem dziewczęciem.
— Zagrożonem? Nie... nie! — zawołała po chwili — podobna obawa z mej strony przyniosłaby ujmę Lucyanowi. Byłoby to nie ufać w jego miłość. Nie! ja się nie obawiam... ja wierzę w przyszłość... w jego miłość dla siebie.
Przy tych wyrazach drzwi się otwarły, a w nich ukazała się Joanna Fortier, roznosicielka chleba.