Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/629

Ta strona została przepisana.

Ujrzawszy Łucyę, głęboko wzruszoną z zaczerwienionemi od płaczu oczyma, ze zmienioną twarzą, szybko ku niej podbiegła.
— Dziecię... drogie dziecię, co tobie? — pytała — twe oczy zalane łzami... co się tu stało?
Dziewczę rzuciło się ze łkaniem w objęcia matki Elizy.
— Zkąd ten smutek... ten płacz? — badała dalej Joanna.
— Ach! matko Elizo... matko Elizo... — jąkała Łucya wśród łez — chcą mi wydrzeć miłość Lucyana!..
— Miłość Lucyana? — powtórzyła z osłupieniem roznosicielka. — Czyliż on nie kocha cię całą duszą? Sądziszże go być zdolnym do zdrady?
— Nie... nie... ja w to nie wierzę! Lecz będą się starali odsunąć go odemnie... ofiarują mu majątek... wielki majątek!..
— Kto taki? kto jest przyczyną łez twoich?
— Ta, którą uważałam za najszlachetniejszą z kobiet!
— Marya Harmant?
— Tak, matko Elizo.
— Była tu u ciebie?
— Wyszła ztąd przed pięcioma minutami... sądziłam, iż ją spotkałaś na schodach.
— W jakim celu przybyła?
— Aby mi ofiarować trzysta tysięcy franków, pod warunkiem, że opuszczę Paryż, Francyę i pozostawię jej serce Lucyana.
Joanna Fortier wzruszyła ramionami.
— I to cię tak zatrwożyło?
— Ach! czyż to nie powód?
— Lecz nie... moja najdroższa... nie... nigdy! Postąpienie panny Harmant, jest czystem szaleństwem. Nie obawiaj się wcale. Znam ja od niedawna wprawdzie pana Lucyana, ale poznałam go dobrze. Ręczę, iż w oddaniu pierwszeństwa miłości po pad majątkiem nie zawacha się ani na chwilę. Zapomnij o troskach, bądź spokojną.