Pod siłą tego szatańskiego uśmiechu młodzieniec zadrżał.
— To potwarz!.. jestem przekonany... to potwarz! — powtórzył.
— Nie! — odparł Garaud — to najczystsza prawda.
— Proszę więc o dowody... Mówiłeś pan przed chwilą, że je posiadasz.
Przemysłowiec dobył tekę z szuflady.
— Oznajmiłem panu — zaczął — iż ta, którą kochasz jest zapisaną w rejestrowych księgach przytułku, pod dziewiątym numerem.
— Tak, wiem... Łucya mi sama o tem powiedziała.
— A więc nie zaprzeczysz, mam nadzieję protokułowi, zawierającemu nazwisko matki i mamki, która oddała tam to dziecię.
— Posiadasz pan ów dowód?
— Tak.
— Autentyczny?
— Najwiarogodniejszy w świecie! Podpisany przed dwudziestu jeden laty przez mera w Joigny, a obecnie przed kilku dniami prawnie zlegalizowany. Przekonasz się nareszcie, gdy ujrzysz ów dowód.
— Pokaż mi go pan, proszę... — rzekł Lucyan, przytłumionym głosem.
Harmant otworzywszy swą tekę, dobył zeń papier, który Labroue pochwycił gorączkowo. W miarę czytania, na jego twarzy malował się wyraz osłupienia i rozpaczy. Milioner nie skłamał. Żadna wątpliwość nie mogła mieć miejsca.
Straszny ów papier wypadł z drżącej dłoni Lucyana.
— A zatem to wszystko prawda!.. — wyjęknął głucho — Łucya jest córką Joanny Fortier!
— Joanny Portier... tak... morderczyni twego ojca!.. — dodał Jakób Garaud.
Labroue zgnębiony ciężko, podniósł nagle głowę.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/631
Ta strona została przepisana.