— Pan tu, panie Lucyanie? — szepnęła zmieszana. — Masz mi pan coś pilnego powiedzieć zapewne...
— Tak, matko Elizo, przybywam z ulicy Bourbon.
— Widziałeś się pan z Łucyą?
— Nie zastałem jej w domu; zatem, co miałem jej powiedzieć, powiem tobie, matko.
— Mnie? — powtórzyła zdumiona.
— Tak... Czy ukończyłaś swoją robotę? Będziesz mi mogła poświęcić z godzinę czasu?
— Najchętniej — odpowiedziała ze wzrastającą obawą. Jestem wolną, może pan zechcesz pójść do mego mieszkania?
Lucyan skinął głową przecząco.
— Nie — odrzekł — do mnie raczej pojedziemy.
— Lecz co panu jest... na Boga? — pytała, przejęta trwogą, Joanna. — Jesteś tak zmieszanym... — cierpienie widoczne na tworem obliczu...
— Co mi jest, wkrótce się dowiesz. Wsiądź zemną do powozu.
— Natychmiast... powiadomić należy pryncypała, iż wychodzę.
I zniknęła w głębi sklepu. Po paru minutach wyszedłszy, wsiadła do fiakra obok Lucyana.
Powóz potoczył się szybko.
Podczas drogi Joanna badać chciała swego towarzysza.
— Nie tu, matko Elizo — rzekł do niej. — To, o czem chcę z tobą pomówić, jest rzeczą nader ważną. Zaczekaj, aż przyjedziemy.
Roznosicielka zamilkła ze wzrastającym niepokojem, pogrążając się w rozmyślaniu. Sądząc z ostatniej bytności panny Harmant u Łucyi, mniemała, iż Labroue wypytywać ją zechce o szczegóły spotkania się obu rywalek. Lucyan milczał