Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/638

Ta strona została przepisana.

jednakże, o czem więc mógłby mieć z nią do pomówienia? Czekała, zdjęta nieopisaną, instynktowną trwogą.
Powóz zatrzymał się nareszcie. Lucjan dopomógł wysiąść Joannie i wkrótce oboje znaleźli się sami w skromnem mieszkaniu syna Juliana Labroue. Młodzieniec, padłszy na krzesło, gwałtownem wybuchnął łkaniem.
— Panie Lucyanie! — wołała, przerażona objawem tej ciężkiej boleści; — twoje łzy mówią mi więcej nad wszelką rozmowę. Idzie tu o Łucyę, nieprawdaż? O niej mówić mi będziesz...
— Tak — odrzekł Labroue, pochylając głowę.
— Ach! od dzisiejszego rana, od tej wizyty panny Harmant, przewidywałam nieszczęście!...
Lucyan spojrzał na Joannę osłupiały.
— Wizyta panny Harmant? — powtórzył.
— Nie wiesz pan zatem, że ona była u Łucyi dziś rano?..
— Nic nie wiem.
— I nie wiesz również, że panna Harmant cię kocha?
— To wiem, na nieszczęście... i wiem oddawna. W jakim celu jednak przyjeżdżała na ulicę Bourbon?
— Zazdrosną jest do szaleństwa! Ofiarowała Łucyi trzysta tysięcy franków i więcej nawet... jeżeli ta opuścić ciebie... zapomnieć o tobie zechce i jeśli wydali się z Paryża i Francyi na zawsze!
— Ona to uczyniła? — zawołał Lucyan zdumiony. — Ona śmiała proponować Łucyi coś tak haniebnego?
— Tak... prosiła ją... błagała... padła na kolana przed tą, którą kochasz, wzywając jej litości... Łucyę to oburzyło... wręcz odmówiła. Moglaż uczynić inaczej? Nie jestżeś dla niej jedynem szczęściem jej życia? Sama myśl, iż mógłbyś kiedykolwiek usunąć się od niej, zabiłaby ją!... biedne to dziewczę umarłoby z rozpaczy...
Lucyan, słuchając słów roznosicielki, zapytywał sam siebie, czy będzie miał odwagę wyjawić jej tę straszną tajemnicę.