Przez kilka sekund siedział zagłębiony w niemem milczeniu.
— Panna Harmant, nie otrzymawszy tego, czego żądała, grozić poczęła — mówiła dalej Joanna. — Wychodząc od Łucyi, powiedziała, że zemści się nad nią.
— Srodze się już pomściła! — pomyślał Labroue.
— I cóż pan sądzisz o tem postąpieniu z jej strony? — pytała Joanna.
— Uważam, iż zazdrość złą bywa doradczynią, lecz razem należy wybaczyć wiele tym, których zaślepia gorączka miłości.
— Jakto... nie ganisz jej postępowania?
— Ganię... lecz ganiąc, żałuję jej razem.
— Czyliż Łucya nie zasługuje więcej na pożałowanie? Sądzisz, iż panna Harmant nie udręczyła jej srodze... że nie wsączyła w jej duszę jadu zazdrości, podejrzeń i trwogi? Ach! gdybyś ją widział, jak ja ją widziałam łkającą, na pół obłąkaną prawie, zrozumiałabyś, że cierpiała, o ile cierpieć można najciężej!
— Żałuję jej z całego serca, matko Elizo.
— Żałujesz tylko, nic więcej? Nie uznajesz więc za najnikczemniejsze postąpienie tej milionerki, która sądzi, iż serce się sprzedaje, a miłość za pieniądz kupuje?... Panie Lucyanie; twa obojętność przeraża mnie... drżę, lękając się usłyszeć od ciebie za chwilę, że Łucyi nie kochasz już więcej... że ci ludzie, mówiący ci o związku z majątkiem i milionami, podbili cię na swoją stronę... żeś zapomniał o tem nieszczęśliwem dziewczęciu, które dla ciebie tylko żyje?...
— A gdyby tak było? — zapytał Labroue drżącym głosem.
Joanna zachwiała się przerażona.
— Mógłżebyś myśleć o czemś podobnem? — zawołała gwałtownie.
— A gdybym już Łucyi nie widział więcej?
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/639
Ta strona została przepisana.