Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/644

Ta strona została przepisana.

— Złe wieści szybko się rozchodzą...
— Któżby to rozniósł... ktoby o tem wiedział?
— Ludzie, pragnący się pomścić nad Łucyą i nademną.
— Ów milioner Harmant, wraz z córką... nieprawdaż? Grozili ci tem być może panie Lucyanie?
— On mi zagrażał... to prawda...
— I zrobiłby to co mówi... ten człowiek chce abyś ocalił życie jego dziecka... Trzeba więc na to poświęcić dziecię Joanny Fortier. Co jego to obchodzi?.. córka jego przedewszystkiem... Lecz dlaczego pan mnie tu przywiozłeś, panie Lucyanie? czyż żądasz, ażebym powiadomiła Łucyę, iż winna nienawidzić i gardzić swą matką?..
— Chcę panią prosić, byś ją objaśniła, iż honor mój wyżłabia przepaść pomiędzy nami!..
— I sądzisz — zawołała gwałtownie Joanna — że ja objawię Łucyi, jaka krew płynie w jej żyłach?.. że do boleści opuszczenia dodam to straszne cierpienie niezasłużonej hańby? Ach! nie licz na mnie w tym razie panie Lucyanie! Nie zdołam tego uczynić!.. nie będę miała odwagi!
— Ależ niepodobna zostawić Łucyi w błędnem mniemaniu, skutkiem czego, srożejby potem cierpiała...
Roznosicielka dusiła się w łkaniach. Nie rzekłszy ani słowa, zwróciła się ku drzwiom.
— Matko Elizo... — zawołał Lucyan, biegnąc ku niej i chwytając ją za rękę.
Joanna szybko takową usunęła.
— Żegnaj pan... panie Labroue — wyrzekła, zalana łzami, wybiegając tak szybko, iż młodzieniec zatrzymać jej nie zdołał.
— Biedna Łucya! — wyszepnął upadając na krzesło. — Biedne, ukochane dziewczę!.. O! czemuż jesteś córką Joanny Fortier!..
Długi czas siedział pogrążony w niemej boleści, nie czując, iż łzy strugą mu po policzkach spływały. Nagle podniósł