Lucyan, przybywszy przed pałac, na ulicy Murillo, wysiadł po chwili wahania, a raczej walki wewnętrznej z sobą samym i zadzwonił.
Otwarto bramę, Labroue wszedł na dziedziniec.
— Czy panna Harmant jest w domu? — zapytał odźwiernego.
— Tak panie... jest samą, pan Harmant jeszcze nie wrócił.
— Mógłbym się z nią widzieć?
Odźwierny zadzwonił na kamerdynera, który ukazał się w progu.
— Proszę oznajmić o mojem przybyciu pannie Harmant — rzekł Labroue.
— Pani jest w salonie... widziała pana idącego przez dziedziniec i rozkazała mi go wprowadzić. Proszę więc pójść za mną.
Lucyan wszedł na schody pałacu.
Marya wsparta o kominek w salonie czekała. Zmieniony wyraz twarzy przybyłego, oznajmił jej na pierwszy rzut oka, iż Lucyan zostawał pod wpływem głębokiego, moralnego wstrąśnienia. Zkąd ono mogło wyniknąć, napróżno odgadnąć usiłowała.
— Mój ojciec jeszcze nie wrócił, panie Lucyanie — zaczęła, usiłując pokryć zmieszanie. — Przyjemnie mi jest, że pan go wyprzedziłeś. Spocznij proszę, porozmawiamy.
To mówiąc, wskazała krzesło.
Lucyan, ukłoniwszy się, usiadł.
— Lecz jak pan jesteś bladym... — zawołała. — Cóż się tam stało? Pan jesteś Cierpiącym, jak widzę...
— Tak pani... — odparł Lucyan, głosem złamanym... — przecierpiałem wiele... i dotąd jeszcze cierpię...
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/648
Ta strona została przepisana.
XXX.