Nazajutrz, po dniu, w jakim się działy opowiedziane przez nas powyżej wypadki, Owidyusz przed jedenastą z rana przybył do restauracyi, na ulicę św. Honoryusza, gdzie zwykle jadał śniadanie z Amandą i polecił takowe przygotować według gustu młodej szwaczki. Nie dała ona długo na siebie oczekiwać. Wszedłszy, powitała uśmiechem swojego wielbiciela, wołając:
— Zabierzmy się do śniadania... jestem bardzo głodną!
Przyniesiono potrawy. Amanda nie przesadzała. Zajadała z wilczym apetytem.
Soliveau jadł mało, zdawał się być w myślach pogrążonym. Robotnica pani Augusty, z pod oka nań spoglądała.
— Co ci jest baronie? — nagle zapytała — nie jesz... nie pijesz... Dziwnie mi jakoś wyglądasz... Nie jestżeś chorym?
— Nie!
— Mów zatem... co tobie?
— Nudzę się...
— Zemną? a! piękna grzeczność! Dziękuję za ten komplement.
— Nie do ciebie to stosowałem... Nudzi mnie jednostajność mego życia...
— Cóż łatwiejszego jak je zmienić.
— W jaki sposób?
— Wyjedzmy na wieś razem na dni kilka...