To mówiąc, dobył z pugilaresu bilet bankowy, wręczając go Amandzie.
— Pojedziemy więc razem? — pytała.
— Nie... czyż lękasz się jechać sama?
— Bynajmniej. Zobaczymy się więc jeszcze podczas obiadu.
Postanowiono, iż Amanda wyjedzie pociągiem, odchodzącym o piątej po południu, i że on połączy się z nią na stacji w Bois-le-Roi.
Po ukończonem śniadaniu odszedł, aby zająć się przygotowaniem do podróży. Dziewczyna, którą nadzieja próżnowania przez cały tydzień, napełniała radością, udała się do szwalni.
— Pani... — wyrzekła do swej zwierzchniczki, przedkładając chustkę do oczu — biedna moja ciotka niebezpiecznie zachorowała. Jest to zacna kobieta, kocha mnie bardzo... Prosi, ażebym ją przez kilka dni pielęgnowała, racz pani uwolnić mnie łaskawie na tydzień czasu.
Pani Augusta, będąc bardzo wyrozumiałą dla swoich robotnic, uwierzyła słowom Amandy.
— Jedz... moje dziecko — wyrzekła — jest to obowiązkiem z twej strony. Udzielam ci urlop na osiem dni.
— Mogęż jechać zaraz?
— Możesz... Potrzebujesz nieco pieniędzy?
— O! nie... nie pani!.. Mam oszczędności, wystarczą mi one.
— Jedź zatem... ale pamiętaj, że za dni osiem oczekiwać cię będę.
Amanda, pożegnawszy zwierzchniczkę, odeszła. Po załatwieniu sprawunków, wsiadła na pociąg, idący w stronę Bois-le-Roi.
Soliveau, opuściwszy swą towarzyszkę, udał się na ulicę Clichy, gdzie w walizę, obok bielizny i ubrania, umieścił flaszkę ze znanym nam płynem, dowiezionym z Ameryki, poczem zawoławszy fiakra, jechał z tem wszystkiem na stacyę Lyońskiej drogi żelaznej.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/663
Ta strona została przepisana.