Lasek Fontainebleau, otaczający wioskę Bois-le-Roi, przedstawiał ponętną przechadzkę.
Owidyusz zagłębił się w cienistą aleję, idącą równolegle z liniją drogi żelaznej. Uszedłszy kilkadziesiąt kroków, spostrzegł grupę, z pięciu osób złożoną, siedzącą u stóp dębu. Pośród tej grupy, znajdował się siwowłosy starzec, którego skóra zżółkniała, nakształt pargaminu, pokryta zmarszczkami, oznajmiała wiek sędziwy tegoż. W rzeczy samej, był to starzec osiemdziesięcioletni, wszak pełen sił jeszcze, z żywem spojrzeniem, wspierający się na lasce, jaką trzymał w ręku. Obok niego znajdowała się kobieta, mogąca mieć około lat pięćdziesięciu i dwie młode panienki, a dalej mężczyzna czterdziestoletni starannie wygolony, w czarnem ubraniu, typ adwokata albo doktora. Powiedzmy zaraz, że to był doktór. Starzec i mówił głośno, lecz zwolna. Słuchano go z religijnem poszanowaniem.
Owidyusz zbliżał się właśnie w tę stronę. Gdy przybył I ku owej grupie i głos starca dobiegł do jego uszu, drgnął nagle, utkwiwszy wzrok w mówiącego. Spostrzegłszy to starzec, zamilkł, spojrzawszy bacznie na nadchodzącego, wzrok wszakże wiek mu osłabił, widział go jak przez mgłę tylko.
Soliveau minąwszy siedzących, poszedł w swą drogę.
— To szczególne... — rzekł sam do siebie — ten głos jest zkądciś mi znanym... był młodszym natenczas, brzmienie jego jednak toż samo pozostało. Przypominam nawet sobie, żem widział tę twarz, lecz gdzie... i kiedy? I tego drugiego mężczyznę w czarnym tużurku znam również.
I zaczął szukać w pamięci.
Lecz wróćmy do grupy tych osób.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/666
Ta strona została przepisana.
II.