Przeskakiwano przez kupy zmiażdżonych szczątków, żeby się dostać do trupów i ranionych. Urzędnicy drogi żelaznej pod wodzą naczelnika, dosięgnęli w głąb jednego z wagonów, aby wydostać ztamtąd pozostałych podróżnych.
Czterech pasażerów, pokrytych ranami, lecz żywych, wynoszono ztamtąd na materacach.
Z wnętrza wagonu dobiegł głos urzędnika:
— Hej! do mnie z tragami, jeszcze tu pozostał jakiś młody mężczyzna, omdlały, czy umarły.
W chwili tej właśnie przybyli dwaj miejscowi lekarze i doktór Richard, którego widzieliśmy rozmawiającego z Ireneuszem Bossę pod dębem.
Wszyscy trzej bezzwłocznie zajęli się opatrywaniem ranionych.
Młodego mężczyznę, którego uważano za zmarłego, z trudem wydobyto z wagonu. Miał w głowie ranę głęboką, krew strugą po twarzy mu spływała.
Na wołanie naczelnika stacyi przybiegł doktór Richard.
— Obejrzyj pan tego nieszczęśliwego! — rzekł pierwszy, wskazując na bezwładną postać złożonego na ziemi młodzieńca.
Amanda, wypadkiem tuż się znajdująca, rzuciła okiem na zemdlonego i okrzyk trwogi z jej ust wybiegł pomimowolnie.
— Boże! to on... on... Duchemin! — wołała przerażona Naczelnik stacyi dosłyszał ów okrzyk.
— Pani znasz tego człowieka? — zapytał.
— Sądziłam... — wyjąknęła, żałując swego pośpiechu — sądziłam... lecz widzę, żem się pomyliła, złudziło mnie wielkie podobieństwo...
— Ten człowiek jest tylko ranionym — rzekł doktór Ri-