chard — omdlał skutkiem upływu krwi. Niechaj go położą, na fragi i przeniosą do oberży, ja zaraz tam przybędę.
— Lecz czy znajdziemy tam miejsce? — pytali posługujący.
— Powiedzcie, że ja proszę, ażeby go przyjęto.
Poniesiono rannego.
— Fatalny zbieg okoliczności! — pomyślała Amanda — nie chciałam, ażeby baron spotkał się z Duchemin’em.
I poszła w stronę rzeki, gdzie wsiadłszy w czółno, zajęła się dalej łowieniem kiełbików. Rozrywka ta jednak obecnie już jej nie zajmowała; po kwadransie wyskoczyła na brzeg, udając się do oberży.
— Wiesz pani zapewne o tym strasznym wypadku? — pytała ją właścicielka.
— Miał on miejsce prawie w mych oczach. Przeniesiono do pani ranionych?
— Tak, troje. Dwie kobiety i jakiegoś mężczyznę. Doktór Richard przyjdzie tu do nich za chwilę. Jest to wielkie nieszczęście, które zdaje się wynikło ztąd, iż na czas nie wywieszono sygnałów, potrzebnych dla pociągu liońskiego, który tym sposobem spotkał się z pociągiem, przychodzącym z Paryża.
Na słowa te wszedł Owidyusz. Wyglądał doskonale, z migreny śladów nie pozostało.
— Mówicie panie o zaszłym wypadku? — zapytał — cóż się to stało?
Amanda opowiedziała szczegóły, zamilczając wszelako o Duchemin’ie, którego poznała, a na życzenie pseudo-barona udała się wraz z nim na stacyę. Smutek malował się na twarzach wszystkich. Okazało się jedenastu zmarłych, a dwudziestu siedmiu po większej części ciężko ranionych.
Sąd zjechał na miejsce wypadku.
Około siódmej Soliveau wraz ze swą towarzyszką powrócił do willi Róż, gdzie przyniesiono im obiad.
Amanda była zamyśloną, smutną.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/675
Ta strona została przepisana.