— Co ci jest? — pytał Owidyusz. — Miałżeby ów wypadek tak silnie na ciebie podziałać?
— Istotnie — odparła Amanda — przejęło mnie to do głębi.
— Ach! cóż to nas tak dalece obchodzi?... nie znajdowaliśmy się tam, to rzecz główna.
— Jakiż egoizm w tych słowach!...
— Tak... jestem samolubem — odrzekł — nie kryję się z tem wcale!
Rozmowę powyższą przerwała służąca, wnosząca obiad. Oboje nasi znajomi zasiedli przy stole.
— Kawę postawiłam na kuchni — wyrzekła posługująca; — po ukończeniu obiadu może pani raczy wziąć takową, ponieważ bardzo się spieszę z przyczyny wielkiego zajęcia u nas w dniu dzisiejszym.
— Dobrze — odpowiedziała Amanda — podam ją sami lecz zamknij drzwi za sobą, gdyż nigdzie nie wyjdziemy dzisiejszego wieczora.
Służąca odeszła.
Po skończonym obiedzie szwaczka pani Augusty sprzątnęła nakrycie i przyniosła kawę.
— Z czem będziesz pił, baronie? — spytała.
— Z rumem, jak zwykle, a ty?
— Ja z likierem Chartreuse... to mój napój ulubiony.
Amanda, nalawszy kawę w filiżanki, podała jedną z nich Owidyuszowi, stawiając obok niego butelkę z arakiem, napełniwszy zaś kieliszek do połowy Chartreus’em, zaprawionym przez Owidyusza kanadyjskim płynem, wiała takowy w swoją filiżankę i zapaliwszy cygaretkę, siadła prowadząc rozmowę, pijąc jednocześnie i paląc. Soliveau odpowiadał na zapytania bacznie na nią spoglądając. Czas uchodził. Uderzyła godzina dziesiąta, potem jedenasta.
Owidyusz wstawszy, podszedł do okna i zamknął okiennicę, poczem wróciwszy usiadł naprzeciw Amandy, palącej cygara jedno za drugiem.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/676
Ta strona została przepisana.