Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/678

Ta strona została przepisana.

wasz pod przybranem mianem Arnolda de Reiss, a wtedy... biada ci, biada! Kupiłeś sobie na własność dowód spełnionego przezemnie występku... możesz mnie zgubić... ale zaczekaj... pierwej ja zgubię ciebie... lub zapłacisz mi drogo za moje milczenie!... Dlaczego Łucyę zabić obciąłeś?... Kryje się w tem tajemnica, którą wyjaśnię, wyjaśnić muszę, a skoro światło zabłyśnie, rozpocznie się walka pomiędzy nami, wśród której wydrę ci piśmienne moje zeznanie!...
Owidyusz pobladł, drżąc cały.
— Milcz! — wołał, przyciszonym głosem — słyszysz... ja milczeć ci nakazuję!
— Każesz mi milczeć... — krzyknęła gwałtownie — nie! ja chcę mówić... i mówić będę. Ha! sądziłeś mnie więc być ślepą... nic nie widzącą... — wołała z rozpłomienioną twarzą — sądziłeś mnie być głupią zupełnie?.. Otóż myliłeś się... ciężko myliłeś! Widziałam... słyszałam... i zrozumiałam. Odtąd, krok za krokiem, trop w trop, śledzić cię będę... stanę się twym cieniem! Potrzeba mi pieniędzy... wiele pieniędzy... ty mnie je dać musisz. Chcę być bogatą... ty mnie nią uczynisz... inaczej, ześlę cię na galery... Słyszysz... rozumiesz, baronie de Reiss... na galery!.. Ha! ha! ha! na galery... na galery!...
Tu wybuchnęła długim, ostrym, konwulsyjnym śmiechem.

V.

Soliveau obawiał się, ażeby brzmienie tego śmiechu nie wybiegło na zewnątrz.
— Zamilkniesz ty nareszcie? — groźnie zawołał.
— Milczeć... dlaczego milczeć? — powtórzyła ze wzrastającym szałem. — Ty nie jesteś baronem de Reiss... ja zedrę ci tę maskę... Mówiłam przed chwilą o galerach, lecz nie... To szafot raczej i gilotyna cię czeka!..