— Dla siebie?
— Nie, dla osoby, mieszkającej ze mną w pawilonie.
— Ta pani zasłabła?
— Tak... jestem mocno zaniepokojony.
— A więc te jęki, które dosłyszeliśmy...
— Ona je wydawała.
— Jestem właśnie lekarzem — ozwał się stojący dotąd w milczeniu, doktór Richard — bolesne jęki dobiegły do mego mieszkania, wyszedłem, aby zobaczyć co się tu dzieje.
— Pójdź więc pan... pójdź prędko, proszę... — wołał Soliveau. I poprowadził go z sobą do willi.
Oberżystka poszła za nimi. Amanda leżała wstrząsana konwulsyjnemi ruchami.
Był to widok przerażający. Doktór Richard pochylił się ku chorej. Owidyusę wraz z oberżystką patrzeli, przejęci trwogą.
Doktór, ująwszy rękę chorej, zaczął puls śledzić z uwagą. Następnie uniósł jej powieki i otworzył zaciśnięte usta. Powstawszy, spojrzał badawczo na Owidyusza.
— Rzecz dziwna — rzekł.
— Co takiego? — pytał Soliveau, zdjęty bojaźnią.
— Pan byłeś w Ameryce... nieprawdaż? — mówił lekarz — znasz pan Chuchillina z New-Jorku?
Owidyusz zadrżał, poznawszy w mówiącym doktora, którego przed dwudziestu jeden laty słyszał rozmawiającym ze starym kanadyjczykiem na pokładzie okrętu Lord-Major.
— Tak panie... — wyjąknął zmięszany.
— Masz pan tu amoniak?
— Nie... nie mam.
— Potrzebuję go jaknajspieszniej... Inaczej nie ręczę za życie tej kobiety.
— Natychmiast przyślę go panu — wyrzekła oberżystka, i śpiesznie wybiegła.
Po jej odejściu lekarz zbliżył się do Owidyusza.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/680
Ta strona została przepisana.