Nie tylko pan znasz w New-Jorku kanadyjczyka Cuchillino — przemówił z groźną powagą — ale kupiłeś u niego flaszkę tego płynu, który Indyanie nazywają likierem wyznania.
Soliveau zrozumiawszy, iż wszelkie zaprzeczanie byłoby tu daremnem, skinął głową potwierdzająco.
— Pragnąłeś pan... lub miałeś potrzebę być może wybadania tej młodej kobiety — mówił doktór, wskazując Amandę i użyłeś ku temu kanadyjskiego płynu...
— Nie przeczę... Powody jednak legalnemi były z mej strony.
— To mnie nie obchodzi... — rzekł lekarz — fakt istnieje, ot wszystko... Szczęście, żeś mnie pan spotkał... Zwiększyłeś nazbyt dozę, co nieszczęśliwą niechybnie o śmierć przyprawićby mogło.
— Nie miałem takich zamiarów!... — niech mnie Bóg sądzi!
— Wierzę... lecz to, co mówię panu, jest również prawdą niezachwianą.
W chwili tej oberżystka we drzwiach się ukazała. Doktór Richard, wziąwszy od niej flakon z trzeźwiącym pierwiastkiem, wpuścił dziesięć kropel tegoż w pełną szklankę wody.
— Proszę podnieść głowę tej kobiety — rzekł.
Soliveau wraz z właścicielką oberży, przyklękli, unosząc głowę słabej. Doktór z trudnością otworzywszy zaciśnięte usta Amandy, wlał w nie kilka łyków wody z amoniakiem. Skutek był natychmiastowym. Drgania nerwowe znikły, ciało bezwładnem się stało. Po pewnym upływie czasu, dano chorej następnie dwie łyżki tegoż napoju.
— Położyć trzeba teraz na łóżku tą kobietę — rzekł doktór. — Niebezpieczeństwo obecnie zniknęło. Jutro tu znów przybędę.
Owidyusz się skłonił, wyrażając kilkoma słowy swą wdzięczność.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/681
Ta strona została przepisana.