Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/683

Ta strona została przepisana.
VI.

Powróćmy do Paryża, gdzie pozostawiliśmy Joannę Portier, obok swej córki.
Łucyę przygniatał smutek nieopisany. Minęła niedziela, a wbrew zwyczajowi swemu, Lucyan się nie ukazał. Ani listu... ani jednego słowa wyjaśnień z jego strony. Co znaczyło to groźne milczenie?., biedne dziewczę po tysiąc razy stawiało sobie to zapytanie, rozwiązać go nie mogąc.
Daremnie matka Eliza wytłumaczyć jej usiłowała, iż pilne roboty być może zatrzymały go w fabryce.
— Czyż te roboty przeszkodzić by mu mogły w nakreśleniu do mnie słów kilku? — ze smutkiem Łucya odpowiedziała. — Nie, matko Elizo, w tem coś innego się kryje!
Joanna cierpiała wraz z córką, więcej nawet od niej, nie miała jednak odwagi wykryć jej prawdy.
Ponura boleść dziewczęcia zwiększała się z każdą chwilą. Wszystko zdawało się jej mówić: Opuścił cię... nie kocha cię więcej! Rzeczywistość nakazywała w to wierzyć. Rana zadana sercu młodej dziewczyny, była zbyt krwawą, głęboką. Łzy bezprzestannie spływały na jej blade policzki. Przez dwa dni jeszcze czekała, umacniając się pobłyskiem nadziei; gdy jednak boleść sroga coraz się cięższą stawała, napisała list do Lucyana, żądając wyjaśnienia. List ten pozostał bez odpowiedzi.
— Ach! matka Eliza nic jej więc nie mówiła — wołał Labroue po przeczytaniu wyrazów dziewczęcia, pełnych głębokiego smutku. Pojmuję jak biedna Łucya strasznie cierpieć musi... Cóż jednak mogę uczynić? Cierpieć będzie wraz ze mną długo... a kto wie... i całe życie być może! Fatalność tak to zrządziła!
Milczenie Lucyana strasznym ciosem ugodziło w serce córki Joanny Portier.