— Ona mi go zabrała... ta milionerka! — wołała, załamując ręce z rozpaczą — ona mi go ukradła!
I zazdrość gwałtowna ogarnęła jej duszę.
— Ha! pójdę do niego... — wyrzekła z postanowieniem — nie po to, ażeby żebrać dla siebie miłości, nie dla czynienia mu wyrzutów o zdradzenie przysięgi, ale dla otrzymania wyjaśnień nikczemnego z jego strony postępowania.
Z wykonaniem jednak tego projektu kilka godzin zatrzymać się należało. Lucyan wychodził z fabryki o siódmej wieczorem. O wpół do ósmej postanowiła zatem Łucya udać się na ulicę Miromesuil, nie zwracając uwagi, iż bytność jej w mieszkaniu młodego mężczyzny, źle zrozumianą być może. Co ją to obchodziło? Jedyny cel miała przed oczyma, zbadać prawdę... dowiedzieć się o wszystkiem, za jakąbądź cenę. Nie zważała na resztę. Świat i jego sądy, były dla niej w tej chwili obojętnemi zupełnie.
Matka Eliza zatrudniona w piekarni, nie przyszła dnia tego.
Łucya w każdym razie nie usłuchałaby jej, nie prosiła o radę.
O wpół do ósmej wyszła z sercem, ściśniętem boleścią, biegnąc raczej niż idąc, jakby w przystępie obłąkania. Przybywszy do domu na ulicy Miromesnil, wesprzeć się o ścianę była zmuszoną, nogi chwiały się pod nią, gwałtowne uderzenie serca oddech jej powstrzymywało. Stanęła wachająca, onieśmielona.
— Co ja mu powiem... czem usprawiedliwię moje przybycie? — zapytywała siebie.
Nagle spojrzenie jej zabłysło; odzyskała utraconą energię.
— Czyż potrzebuję usprawiedliwiać się? — zawoła. — Nie działamże w pełni praw moich? Lucyan jest moim narzeczonym... był nim dotąd przynajmniej... chcę... i powinnam zapytać go o powody, odsunięcie się odemuie... o męki niezasłużone, na jakie mnie skazał.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/684
Ta strona została przepisana.