— A co nam pytać o to?.. ciekawa... patrzajcie... Nie chce jej widzieć... i rzecz skończona.
— Och! mężczyźni... mężczyźni! Istoty bez serca — mruczała odźwierna.
Łucya tymczasem szła zwolna, w myślach pogrążona.
— Jeśli wyjechał jak mówią — powtarzała — byłby po części usprawiedliwionym. Brakło mu czasu być może, aby napisał do mnie przed odjazdem... Kto wie... może list jutro od niego odbiorę.
Wyszedłszy na ulicę, zatrzymała się na przeciwnej stronie trotuaru i podniósłszy głowę spojrzała ku oknom Lucyan.
Światło lampy w pokoju jego zabłysło.
Zachwiała się i zbladła.
— Ach! — zawołała, przytłumionym głosem — zatem skłamali przedemną! Lucyan nie wyjechał... on jest u siebie w mieszkaniu. Dlaczego to kłamstwo! To jego okna... Ja je poznaję... on jest tam... ja muszę się z nim zobaczyć... I z pośpiechem wróciła w głąb domu.
Poznał ją stojący w bramie odźwierny.
— Pani tu... znowu? — rzekł, zastępując jej drogę.
— Tak... wracam... Dlaczego skłamaliście przedemną? Pan-Labroue nie wyjechał...
— Zkąd panna możesz to wiedzieć?
— Widzę światło w oknach jego mieszkania... Chcę wejść.
— Nie wejdziesz pani!
— Jakiem prawem pan śmiesz mi tego zabraniać? — wołała Łucya, owładnięta gniewem.
— Prawem, jakie mi nadał właściciel domu. Spełniam rozkazy lokatorów. Proszę tu nie czynić hałasu i odejść... słyszysz panna co mówię?
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/686
Ta strona została przepisana.