— Nie spodziewał? się już niczego... nie chcę się łudzić nadzieją!
— Milczenie to Lucyana skończy się nareszcie...
— I ja tak sądziłam przed dwoma godzinami — odrzekła Łucya, łzy ocierając: — wierzyłam, iż Lucyan, udawszy się w podróż niespodziewanie, nie miał czasu, być może, napisać do mnie. Obecnie rozproszyła się i ta nadzieja. Nie mogąc pozostawać dłużej w niepewności, jaka mnie zabijała... postanowiłam dowiedzieć się... i wiem!... Byłam u Lucyana...
— U Lucyana? — powtórzyła ze drżeniem Joanna. — Nieszczęsna! ty byłaś u niego? Widziałaś się z nim? I wyjaśnił ci powody zerwania z nami stosunków... powiedział, dlaczego się usunął?...
— Widzieć go... słyszeć... ach! byłoby to jeszcze szczęściem dla mnie! Najokrutniejsze słowa z jego strony, nie sprawiłyby mi takiej boleści... Wołałabym uledz najcięższym cierpieniom duszy i serca ponad obelgę, jaka mnie spotkała.
— Obelgę? — powtórzyła w osłupieniu roznosicielka.
— Tak... Lucyan dał rozkaz odźwiernemu, by ten nie wpuszczał mnie do jego mieszkania! Tu dziewczę głośnym wybuchnęło płaczem.
— Córko moja... najdroższe dziecię! — wołała Joanna, tuląc ją ku sobie i płacząc — nie należy rozpaczać, ale przeciwnie, zbroić się nam w siłę i odwagę!
— W siłę i odwagę... ach! czyliż ja je mieć mogę?... ja... która włożyłam całe me życie w tę miłość? Czyz ja, sierota, mogę żyć teraz, sama bez pociechy, bez rodziny?... Nie... nie... wokoło mnie taka straszna próżnia... bezdenna, zabijająca ciemność i próżnia! Moją przyszłością, mem szczęściem był Lucyan... Dziś, gdy mi go zabrano, umrzeć mi jedynie pozostaje i umrę!...
— Łucyo!... och Łucyo! — wołała Joanna, owładnięta boleścią — odpędź te myśli przerażające... odpędź je coprędzej!...
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/689
Ta strona została przepisana.