wydrze je kiedyś. Tak, znałam ją, dobrze znałam — mówiła dalej; — była to dobra, łagodna, kochająca kobieta. Nieszczęściem, pewien nędznik, wmieszawszy się w jej życie, popełnił wszystkie te zbrodnie i przez zemstę z piekielną zręcznością rzucił na nią wszelkie pozory ich wykonania. Nadaremnie starała się zyskać uniewinnienie... przekonać sędziów o błędzie, w jakim pozostawali... daremnie... kłamliwe pozory ją obciążały! Jedyny dowód jej niewinności spłonął w czasie pożaru fabryki. O wierzaj mi Łucyo, drogie me dziecię, nie przeklinaj, lecz żałuj biednej twej matki!
— Och! ja jej nie przeklinam... nie chcę jej złorzeczyć, mimo, iż ona jest przyczyną tych ciężkich moich boleści!...
— Własnem życiem... przysięgam... radaby ona twe łzy okupić... gdyby je widziała.
— Nie wątpię o tem, gdy ty mi to mówisz, matko Elizo... — odpowiedziała Łucya ze łkaniem. — Mimo to jestem barto nieszczęśliwa. Wyrok niesłuszny obciążył mą matkę... niezasłużona hańba ją okrywa... I ja zmuszoną jestem dźwigać część owej hańby! Jestem córką kobiety przez sąd zawyrokowanej na więzienie za kradzież, podpalenie i morderstwo!... Wszyscy ze wstrętem odwrócą się odemnie... tak jak to Lucyan uczynił!... Ach! czyż to nie jest okropnem... osądź, matko Elizo? Teraz dopiero rozumiem postępowanie Lucyana. Rozdziela nas krew jego zamordowanego ojca, dopóki nie zostanie dowiedzionem uniewinnienie mej matki!
— Nie traćmy nadziei, me dziecię! — odrzekła Joanna. — Kto wie, czy światło nie zabłyśnie, a z niem i cierpienia twoje nie skończą się nareszcie? kto wie, czy twoja matka nie odnajdzie rzeczywistego zbrodniarza?
— Uciekła z więzienia... to prawda... Lucyan mi kiedyś to powiedział.
— Tak jest... uciekła! — zawołała żywo roznosicielka. — Jestem przekonaną, że jej ucieczka miała za cel odszukanie Jakóba Garaud, owego prawdziwego mordercy.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/695
Ta strona została przepisana.