I przyrządziwszy napój, uprosili Łucyę, aby go wypiła, poczem, ucałowawszy dziewczę, odeszła.
Znalazłszy się w swojej stancyjce, Joanna Fortier padła na kolana.
— Boże! mój Boże! — szeptała z płaczem — udzieliłeś mi siłę do zachowania tajemnicy, dzięki ci za to, o Panie! Kiedy jednakże skończą się moje cierpienia i boleść mej córki? widzę ją upadającą pod ich brzemieniem, a ulżyć jej nie jestem w stanie! Po tylu latach ciężkich katuszy, czyż nie ześlesz mi, o Boże, choć jednej chwili radości?... czyż nigdy nie postawisz na mojej drodze człowieka, który mnie zgubił?... czyż nie dozwolisz mi odnaleźć mojego syna, któremu nie zawachałabym się wszystko, wszystko opowiedzieć? Dziś... jeśli on żyje, jest mężczyzna dojrzałym, mogącym działać, osłaniać mnie i bronić! Jedyna moja nadzieja w Tobie, o Boże!... Stwórco, wysłuchaj mej prośby, ześlij mi pomoc i siłę do dalszej, a tak ciężkiej walki z ludzką niesprawiedliwością!
Nazajutrz po owym dniu tak bolesnym dla obu kobiet, Lucyan Labroue dowiedział się od odźwiernego o bytności Łucyi w tym domu. Z udzielanego sobie opisu poznał, iż była to ona. Serce jego ciężko się krwawiło na wspomnienie, ile biedna dziewczyna przecierpieć musiała, nie mógł jednakże zmienić raz powziętego postanowienia bez sprzyjających ku temu okoliczności.
— Czy one kiedy nadejdą wreszcie? Czy Joanna Fortier zdoła się kiedy oczyścić z ciążącej nad nią hańby?
Oto pytania, które sobie zadawał, nie mogąc na nie znaleźć odpowiedzi.