Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/706

Ta strona została przepisana.

szego i wziąwszy butelkę od likieru Chartreuse, oglądać ją poczęła. Butelka wypróżnioną była zupełnie.
— A jednak ja nie wypiłam wszystkiego! — zawołała — pamiętam to... pamiętam! Zostało jeszcze, ze trzy kieliszki na dnie tej daszki. W ten więc to likier nikczemnik wlać musiał truciznę, a następnie wylał pozostałą mieszaninę, by jego zbrodnia się nie wydała. Miałam więc słuszność, nie ufając temu zbrodniarzowi! Poznawszy, żem go zbadała, chciał mnie się pozbyć... rzecz jasna. Lecz gdzie on wylał pozostałą resztę tego zatrutego napoju?
Tu spojrzała na wygasłe ognisko kominka. Garstka zwilgoconego popiołu zwróciła jej uwagę.
— Tu więc — rzekła, wskazując — ukrył dowód swej zbrodni. Doktór nie mógł pojąć, zkąd pochodziło to nagłe moje zasłabnięcie... lecz ja to dobrze rozumiem. Ha! teraz bardziej niż kiedy będę się pilnowała... Kim jest ten nędznik, który nie zawachał się tak mnie jak Łucyi życia pozbawić? Widzieć to muszę... będę wiedziała... za jakąbądź cenę!
Tu położyła się na łóżku. Za chwilę później weszła służąca z oberży, przynosząc limoniadę, którą napoiła chorą.
— Jakże? czy lepiej pani teraz? — pytała.
— Znacznie lepiej — odpowiedziała Amanda — jutro już wstanę.
— Mamże przynieść śniadanie?
— Nie... doktór polecił mi najściślejszą dyetę.
— Zatem pani nic nie potrzebujesz?
— Nic... nic zupełnie.
— Mogę więc odejść?
— Opowiedz mi co wprzódy o tych ranionych, których pomieszczono w waszym domu.
— Ach! biedni oni... źle z nimi!
— Był wśród nich, o ile sobie przypominam, młody mężczyzna?
— Tak, pani.
— Cóż się z nim dzieje?