— Dziś w nocy dopiero odzyskał przytomność i rano rozmawiał z doktorem. Ma w głowie ranę głęboką.
— Jeśli rozmawiał, wiecie zapewne, kto on jest?
— Tak... wymienił swoje nazwisko... Jest to pan Rani Duchemin.
— Nie omyliłam się więc — pomyślała Amanda — to on. — Może go przewiozą do jego rodziny? — pytała.
— Nie, pani — rzecze służąca. — Pan doktór Richard oznajmił właścicielce oberży, że on nie będzie mógł wyjść z pokoju wcześniej, jak za dwa tygodnie.
— Biedny chłopiec!
Prowadząc powyższą rozmowę, służąca uprzątała w pokoju.
— A teraz pozwoli mi pani odejść? — spytała.
— Idź... nie zatrzymuję cię, a skoro tu powtórnie przybędziesz, przynieś mi papier, pióro i atrament, słowem wszystko, czego potrzeba do napisania listu.
Służąca się oddaliła.
Duchemin w rzeczy samej otrzymał w głowę ciężką ranę, a stan jego zdrowia, mimo, że nie przedstawiał niebezpieczeństwa, wymagał jednak troskliwego pielęgnowania.
Umieszczono go w pokoju na drągiem piętrze, a doktór kilka razy dziennie odwiedzać go przychodził.
Po odzyskaniu przytomności, Duchemin zmuszonym był odpowiadać na zapytania naczelnika stacyi drogi żelaznej, oraz komisarza policyi z Bois-le-Roi. Prokurator i sędzia śledczy mieli przybyć z Mélun tegoż rana dla wyprowadzenia dalszych badań.
Owidyusz Soliveau po śniadaniu wrócił do willi Róż i przez dzień cały pozostał przy Amandzie, otaczając ją najżyczliwszem staraniem.