— To? — powtórzyła Joanna.
— To, list...
— Do kogo?
— Do pani, odbierz go proszę.
— Dla czego pan piszesz, gdy możesz ustnie rozmówić się zemną? — spytała Joanna.
— Jużem to pani wytłómaczył wczoraj — odrzekł nadzorca. — Są rzeczy trudne do powiedzenia, łatwe do napisania.
— Pan mnie przestraszasz swemi tajemnicami!
— Joanno, odbierz ten list, a gdy odejdę przeczytaj go — mówił Jakób dalej — przeczytaj prędko i rozmyśl się prędzej jeszcze. Twoje szczęście, szczęście twych dziecię i moje spoczywa w twym ręku.
— Ależ objaśnij mnie pan cośkolwiek.
— Nie! — odparł Garaud — nic objaśnić, nic powiedzieć nie mogę. Czytaj, czytaj, proszę.
I odszedł z pośpiechem.
Joanna objęta nerwowmm drżeniem patrzyła za odchodzącym.
— Utracił rozum! — szepnęła — tak! wielki Boże! oszalał! — Potem zamknąwszy bramę wróciła do siebie, położyła na stole papiery, trzymając w ręku list do nich dołączony.
Spojrzała na adres, a jednocześnie jakby obłok mglisty rozwinął się między tym listem a jej spojrzeniem.
— Cóż jest w tym liście? — pytała siebie. — Czemu tak czuje się przerażoną, jak gdyby coś strasznego spełnić się miało. Dla czego za dotknięciem się do tego papieru serce mi wT piersiach zamiera, krew w żyłach lodowacieje? Możnaby sądzić iż ten list zawiera oznajmienie strasznej katastrofy.
Nie, nie! czytać go nie będę! — wołała, sama z sobą wal-