— Bynajmniej! — rzekł tenże z pogardliwym uśmiechem.
Zaledwie Owidyusz uszedł kilka kroków, gdy krzyk, biegnący od strony wyżej wymienionych osób zwrócił jego uwagę. Obróciwszy się, dostrzegł słomiany kapelusz starca unoszony wichrem. Schwycił takowy w biegu i zwrócił się ku idącym.
— To pański kapelusz? — rzekł, podając go starcowi.
— Dziękuję panu — odpowiedział Ireneusz Bosse z utkwionem spojrzeniem w twarz Owidyusza — bardzo...
Tu przerwał rozpoczęte zdanie, cofnąwszy się nagle.
— Ach! pan tu jesteś?! — zawołał — opuściłeś więc Amerykę?
— Rysy pańskiego oblicza są mi znajome... w rzeczy samej — mówił, zatrzymując się Soliveau — przypomnieć sobie jednak nie mogę...
— Zatem ja tobie przypomnę — odrzekł Bosse. — Płynąłem na okręcie Lord-Major wiąz z tobą w loku 1861...
Owidyusz zadrżał.
— Cóż? — mówił dalej były agent policyi — jeżeli ty sobie mnie nie przypominasz, ja za to ciebie pamiętam doskonale.
Jestem Ireneusz Bosse.
I nie dodawszy nic więcej, obrócił się plecami do mniemanego barona de Reiss, który blady i drżący, szybko oddalać się zaczął.
— Znasz pan więc tego człowieka? — pytał z ciekawością doktór Richard.
— Tak... znam go... i opowiem panu wszystko natychmiast.
Gwidyusz myślał, pomykając ku stacyi wielkiemi krokami:
— Do pioruna! ów były poiicyant przebywa w Bois-le-Roi i żyje w stosunkach przyjaźni z doktorem Richard... trzeba przyśpieszyć swój wyjazd... zostać mi tu dłużej niepodobna...
Nagle zatrzymał się.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/710
Ta strona została przepisana.