— Nędznika najgorszego rodzaju? — powtórzył doktór. — Pan mówisz zapewne o osobie, która ci podniosła kapelusz.
— Tak.
— O baronie de Reiss?
Posłyszawszy to, Amanda zerwała się nagle.
— Ach... ach! — szepnęła — o nim wiec mówią w willi sąsiedniej. — Jak to dobrze, żem tu przyszła.
— Co pan wyrzekłeś? — zapytał Ireneusz Bosse, patrząc z usmieCxiem na doktora.
— Mówiłem o baronie de Reiss...
— Nadajesz pan tę nazwę człowiekowi, z którym, jak ci mówiłem, podróżowałem na okręcie Lord-Major w 1861 roku?
— Tak, panie.
— Lecz zkąd go znasz?
— Wezwany przezeń zostałem ubiegłej nocy do młodej kobiety, mieszkającej z nim od kilku dni w willi Róż.
Amanda, ażeby lepiej posłyszeć, weszła na ławkę i przyłożyła ucho do parkanu.
— Ależ kochany doktorze=śmiejąc się, mówił Bosse dalej — on jest takim baronem, jak ja, lub ty nim jesteś. W jakimś ukrytym, a podejrzanym zapewne celu, przybrał o w tytuł i nazwisko. W rzeczywistości nazywa się on Owidyusz Soliveau...
— Jestżeś tego pewien, panie Bosse?
— Jak to, że żyję! Twierdzenie moje, doktorze, opieram na ważnych podstawach.
Podczas, gdy prowadzono w willi sąsiedniej powyższą rozmowę, Amanda powtarzała zcicha:
— Owidyusz Soliveau... nie zapomnę tego nazwiska! Dziwny traf pozwolił mi poznać to, o czem wiedzieć pragnęłam.