— Sądziłem — rzekł — iż cię zastanę w ogrodzie.
— Wiatr nazbyt zimny zmusił mnie do powrotu.
— I zabawiasz się lekturą?
— Tak... w twojej nieobecności potrzeba mi było czemś czas sobie zająć. Oddałeś list na pocztę? — pytała.
— Przedewszystkiem to wypełniłem, następnie kazałem w oberży przygotować sobie rachunek.
— Postanawiasz więc nieodmiennie jutro wyjechać?
— Tak, radbym był nawet wyjechać dziś wieczorem...
— Zkąd i dlaczego ten. pośpiech?
— Aby tem rychlej wrócić do ciebie.
— Jeżeli tak, to wyjedz dziś i stajaj się ukończyć prędko swe interesa... A kiedyż powrócisz?
— Pojutrze nieodwołalnie. Wszak nie zostawię cię tu bez pieniędzy... Oto na twoje wydatki — rzekł, kładąc na stole bilet bankowy. — A teraz żegnam cię... czyli raczej do widzenia... uciekam...
— Już?
— Zaledwie zdołam zdążyć na pociąg.
— Idź więc...
Owidyusz, dobywszy z szafy walizę, spakował w nią swe rzeczy.
— Nie tęsknij za mną zbytecznie — rzekł do Amandy. — Gdybyś czuła się słabą, wezwij doktora... Myśl o mnie... do widzenia wkrótce...
I uścisnąwszy rękę dziewczyny, wybiegł z pośpiechem.
— Ach! łotrze potrójny!... złodzieju, morderco, oszuście! — szepnęła Amanda, słysząc szelest oddalających się jego kroków. — Uciekasz z obawy przed Ireneuszem Bosse... Obiecuje powrócić pojutrze i mówi to tak poważnie. Jakaż bezczelność!... czyliż nie odgaduje, żem ja zbadała, iż nie powróci wcale? Jest przekonanym, iż me spotkamy się więcej... Ha! ha! mylisz się w tym razie, baronie Arnoldzie de Reiss, czyli raczej Owidyuszu Soliveau... my wkrótce zobaczymy się z sobą.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/716
Ta strona została przepisana.