Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/720

Ta strona została przepisana.

— Miałażby Łucya wypadkiem nie dogodzić w czem pani lub ją obrazić? — pytała modniarka.
— Proszę, nie wspominaj mi pani o tej dziewczynie! — przerwała Marya niecierpliwie.
— Zastosuję się do tego; radabym wiedzieć jednakże, w czem Łucya przewiniła? Jest obowiązkiem z mej strony nie trzymać robotnic, pozbawionych grzeczności w postępowaniu z klientkami. Łucya mimo, iż jest sierotą, w przytułku wychowaną, nie pozwoliła mi dotąd nigdy uskarżać się na siebie. Wyjątkowo mogę jej udzielić tylko pochwały...
— Nie obwiniam panny Łucyi... nie skarżę się na nią — odrzekła córka Harmanta. — Proszę jedynie, ażeby dla mnie na przyszłość nie pracowała i aby nie poważyła się nigdy pojawić w naszem mieszkaniu.
— Dlaczego?
— Ponieważ tak chcę! — zawołała Marya wyniośle.
Pani Augusta, jak wiemy, uczuwała dla Łucyi tkliwe, macierzyńskie przywiązanie. Niezmiernie przeto bolesnem jej było to zachowanie się panny Harmant względem tej Ubogiej dziewczyny.
— Mimo to wszystko — odpowiedziała grzecznie, lecz z silnem wewnętrznem postanowieniem — ja nie mogę poprzestać na wydanem mi przez panią poleceniu. — Wyrazy pani budzą we mnie podejrzenia względem tego dziewczęcia, w którem pokładałam dotąd zupełne zaufanie, dziewczęcia, które podczas pełnienia dla mnie obowiązków ciężko ranionem zostało! Pani masz do niej jakąś osobistą urazę... to jasno widzieć się daje! Mam prawo zatem nalegać o wyjawienie mi tejże... Jeżeli Łucya okazała się być niegodną mych względów, pozbawię ją takowych...
— Nie mam nic pani do powadzenia na jej zapytanie — odpowiedziała z dumą córka milionera.
Jednocześnie gdy wymawiała powyższe wyrazy, uniosła się portyera, przysłaniająca drzwi salonu, i Łucya, śmiertelnie blada, ukazała się w progu.