Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/723

Ta strona została przepisana.
XIV.

— Hańba?... nieszczęście?... — powtórzyła Łucya, słuchając jak we śnie.
— Ja znam twoje nazwisko! — zawołała Marya.
— Imię moje i nazwisko jest Łucya... Będąc umieszczoną przez mamkę w przytułku dla dzieci, nosiłam numer dziewiąty. Ach! — zawołała po chwili — czynisz więc pani aluzyę do mej matki... Jedna to więcej nikczemność z twej strony! Moja matka została skazaną... Co jednak panią obchodzić to może? masz-li prawo zobelżać niewinne dziecię tej matki? masz prawo brukać moją uczciwość potwarzą? Tak! ja się nazywam Łucya Fortier. Sprawiedliwość niesłusznie, być może, skazała mą matkę... Mam-że ja bądź co bądź za jej winę odpowiadać? Zkąd i dlaczego stajesz w roli mojej oskarżycielki? Znajdujemy się obecnie naprzeciw siebie. Ty jesteś bogatą, a jam ubogą!... ty nosisz nazwisko bez plamy, ja je mam skalane, a jednak pomimo wszystko, ja moje nazwisko wyżej cenię, twoje jest dla mnie wstrętnem!
— Pani! — zawołała Marya, zwracając się do oniemiałej modniarki — jeśli nie wypędzisz natychmiast tej dziewczyny, będę sądziła, że chcesz mnie wraz z nią zobelżać. Jej matka, dowiedz się pani, została skazaną na więzienie za kradzież, podpalenie i morderstwo. Dobra krew... nieprawdaż? Otóż to powód, dla którego prosiłam, by ta dziewczyna nie pojawiła się u mnie więcej. Ja się jej lękam!
— Panno Łucyo... — wyrzekła zimno pani Augusta — proszę pójść do kasy, odebrać swoją należność. Od dnia dzisiejszego przestajesz należeć do robotnic w moim zakładzie.
Łucya pobladła.
— Wypędzasz mnie więc pani? — wyjąkała stłumionym głosem.
Marya tryumfująco się uśmiechnęła. Spostrzegła ów uśmiech szyderczy córka Joanny.