Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/74

Ta strona została przepisana.

błyskawice zwane błyskawicami gorąca przerzynały obłoki kolom brudno ołowianego.
— Jurasiu! — rzekła pani Fortier wchodząc — burza się zbliża, zjedz prędko Kolację i pójdź spać.
— Będą takie wystrzały z armat w powietrzu, wielki niebieski ogień mamo? — zapytało dziecię.
— Tak sądzę.
— Och! to ja się boję, bardzo się boję!
— Nie, nie, to nic nie będzie.
— Na pewno?
— Na pewno.
— A jeśli zahuczy tak: bum! bum! to mnie mamo weźmiesz do siebie?
— Wezmę cię, przyrzekam.
Wdowa wraz z dzieckiem spożyła wieczerzę, co nie długo trwało i o wpół do dziesiątej chłopczyna spoczywał już w swojem łóżeczku obok zabawek, jakie zwykle na noc stawiał przy sobie. Pani Portier codziennie pomiędzy dziesiątą, a jedenastą godziną obchodziła podwórze przed udaniem się na spoczynek. Szyjąc, oczekiwała nadejścia tej chwili. Burza przewidywana szybko się zbliżała. Po coraz częstszych błyskawicach zagrzmiał huk gromu w oddaleniu. Wkrótce zerwał się wicher szalony wstrząsając budynkami fabryki i burza rozwinęła się w całej swej sile.
Joanna szyjąc myślała o Jakubie. Czem głębiej to wszystko rozważała, tem mniej utrwalało się w niej przekonanie, że nadzorca odgrywał w tem nikczemną rolę i że starał się wciągnąć w zasadzkę z celem uwiedzenia. Młoda kobieta zawrzała oburzeniem. Uderzyła jedenasta: Joanna podniósłszy się chciała wyjść dla obejścia podwórza. W chwili gdy otwierała drzwi swój ej stancyjki, przeraźliwy huk grzmotu zabrzmiał w pobliżu, a jednocześnie gwałtowny podmuch wichru zagasił światło, jakie trzymała w ręku.
— Niepodobna wyjść teraz — szepnęła — wicher wywróciłby mnie.