— Wciąż jedno i to samo.
— Nie starałżeś się zbliżyć do panny Maryi, o co cię prosiłem?
— Nie miałem odwagi...
— To źle!
— Na co się przyda ta nagana...
— Może ci ona być bardziej pożyteczną, niż sądzisz... — rzekł Edmund Castel poważnie.
Lucyan spojrzał na artystę zdziwiony.
— Czyż może istnieć w przeszłości jakikolwiekbądź związek między rodziną Harmanta a mną, albo moimi?
— Ależ to o teraźniejszości, a nie o przeszłości pragnę pomówić z tobą, mój drogi — odrzekł Edmund Castel, nie chcąc wyjawić zupełnie swych myśli. — Sądzę, iż dla ciebie dobrze byłoby, gdybyś pozwolił wierzyć Harmantowi, iż gotów jesteś] zaślubić jego córkę, a nadewszystko dać poznać pannie Maryi, iż o Łucyi już zapomniałeś i że twoje serce, będąc teraz wolnem, może do niej jedynie należeć.
— Ależ Marya jest prawie umierającą — zawołał Labroue. — z każdą godziną zbliża się ona do grobu.
— Jedna przyczyna więcej, aby jej umrzeć pozwolić w złudzeniu szczęścia, gdy takowego dać jej nie możesz w rzeczywistości.
— Kłamać mi zatem pan każesz?
— W niektórych ważnych okolicznościach jest to koniecznem.
— Ależ dlaczego miałbym to tu czynić? — pytał Labrote któremu rady artysty dziwnemi się być zdawały; — widzę, że pan coś ukrywasz przedemną... Musisz mieć jakieś ważne powody, namawiając mnie do odgrywania komedyi wobec Harmanta i jego córki, komedyi i fałszu, do których wstręt czuje.
Edmund Castel przesunął ręką po czole.
— Mylisz się — rzekł — panie Lucyanie, mniemając, iż wiem coś, co pragnę ukryć przed tobą. Nic nie wiem... i nie
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/744
Ta strona została przepisana.