z ulicy Murillo, o której, jak widzę, całkiem zapomnieliście obadwa.
To mówiąc, spojrzała na Lucyana. Syn Juliana Labroue opuścił głowę w milczeniu.
— Nie zapominamy o pani — rzekł Jerzy — czego najlepszym dowodem, iż mówiliśmy o niej przed chwilą.
— Pan Castel powiadomił mnie o tem.
— Widzisz więc pani, iż mówię prawdę.
— Dodał nawet — wyrzekła Marya z uśmiechem — iż mówiliście panowie o mnie wiele złego.
— Tak? a więc skłamał tym razem.
W czasie powyższej rozmowy, Edmund Castel nakrywszy płótnem portret, stojący na stalugach, usunął go wraz z niemi w kąt pracowni.
— Mówiliśmy o pani źle do tego stopnia — zaczął żartobliwie artysta — iż cieszymy się calem sercem wiadomością, jaką nam pan Labroue udzielił.
— Jakąż to wiadomością? — pytała Marya z niepokojem, patrząc na Lucyana.
— Pan Labroue — rzekł żywo Edmund — mówił nam o wysoce szlachetnych propozycyach, czynionych mu przez ojca pani; mówił o współce projektowanej, a co więcej o związku, zapewniającym mu świetną i szczęśliwą przyszłość.
Córka Harmanta, promieniejąc radością, podeszła ku Lucyanowi zarumieniona i błyszcząca szczęściem.
— Mówiłeś pan to... panie Lucyanie? — szepnęła, podając mu rękę.
Nowe spojrzenie Edmunda, wskazało młodzieńcowi odpowiedź.
— Tak pani... — odrzekł, pokonywając w sobie wstręt do obłudy i kłamstwa — mówiłem Jerzemu o propozycyach