to zabawka, jaką pani Darier dała w podarunku swemu maleńkiemu synkowi.
— A więc... — zawołał Jakób Garaud, z przerażającą bezczelnością — a więc... widzimy kobietę, która uczyniła sierotą Lucyana!
— Tak, panie...
— Szczególny wypadek — mówił łotr dalej — który powiódł tę kobietę na miejsce, gdzie ty się znajdowałeś i który pozwolił ci odtworzyć postać tej nędznicy!..
— Tak, w rzeczy samej... — odrzekł artysta — zaiste, okoliczności nieraz dziwne wytwarzają sytuacye.
Lucyan nie spuszczał oczu z postaci Joanny, podczas, gdy Jerzy wpatrywał się w panią Darier, mniemaną swą matkę.
— Rzecz szczególna!.. — zawołał nagle Labroue.
— Cóż takiego?
— Uderza mnie tu pewne podobieństwo...
— Joanny Fortier z młodą dziewczyną, Łucyą, którą znasz, nieprawdaż? — mówił Edmund. — Nic w tem niema — dziwnego, ponieważ Łucya jest jej córką.
— Nie, o inne chodzi tu podobieństwo.
— O inne?
— Tak... mogę się mylić, ponieważ różnica wieku jest wielką... Idzie tu o kobietę przeszło pięćdziesięcioletnią...
— O jaką kobietę? — zapytał żywo Garaud.
— O pewną robotnice, której rysy twarzy wielce są zbliżonemi do oblicza tej oto postaci. Jest to uboga, ale poczciwa w bałem znaczeniu istota, która pod względem charakteru nic nie ma wspólnego z Joanną Fortier.
— Zamieszkuje ona w Paryżu?
— Tak... od bardzo dawna. Niegdyś mieszkała w Alfortville, gdzie jak powiada, znała mojego ojca.
— Czem się trudniła natenczas? — badał Harmant dalej.
— Tem co i obecnie, była roznosicielką chleba.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/759
Ta strona została przepisana.