Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/760

Ta strona została przepisana.

— A nazywa się?
— Lecz ja się mylę — mówił Labroue — wpatrując się lepiej, przyznaję mój błąd. Podobieństwo powstało być może wskutek natężonej mej wyobraźni, pomimo, iż ogólny wyraz twarzy dziwnie łączy z sobą obie te istoty.
Harmant pochyliwszy się nad obrazem, usiłował pokryć zmieszanie.
— To płótno... — myślał — zbyt wiele wspomnień w sobie zawiera... do mnie ono należeć powinno.
Edmund zapuścił na obraz zasłonę.
— Ów utwór pański, jest do sprzedania zapewne? — pytał milioner.
— Pozwól pan, iż zapytam, dlaczego badasz mnie o to?
— Uważam, iż praca to znakomita, utwór pierwszorzędnej wartością który byłby ozdobą mojej galeryi, ztąd chciałbym go nabyć.
— Nadaremnie, niestety!.. panie Harmant — rzekł Edmund z uśmiechem. — Zkąd w człowieku, który jak sam o sobie mówiłeś przed chwilą, nie zna się wcale na malarstwie, taki zapał do tego obrazu?
— To prawda... — odparł z lekkiem pomięszaniem przemysłowiec. — Pańskie to dzieło wywarło na mnie tak głębokie wrażenie... Gotów jestem kupić ten obraz chociażby za najwyższą cenę!
— Zachodzi ważna trudność... kochany panie.
— Jaka?
— Obraz ten już do mnie nie należy.
— Właściciel zgodziłby się może na ustąpienie takowego?
— Wątpię... czyli raczej, jestem pewien odmowy, z jego strony. Mój wychowaniec Jerzy Darier, nie posiadał ani portretu swej matki, ani portretu wuja, księdza Langier. Ofiarowałem mu w darze to płótno i jestem pewien, że za najwyż-