— To pierwsza dla mnie zagadka... przejdźmy do drugiej. Wyszedłszy z pałacu, posłyszałem rozpaczliwy okrzyk Lucyana: Coś pan uczynił? dokąd mnie prowadzisz? Zarzuca on cię pytaniami, by się dowiedzieć, jaką myśl w tem w7szystkiem ukrywasz, a ty mu się zręcznie wymykasz od kategorycznej odpowiedzi, stawiając jakieś ciemne, tajemnicze powody. Powiedz mi, proszę, co to wszystko znaczy?
— Czyliż nie powiedziałem Lucyanowi, że pragnę dlań szczęścia?...
— Och! o tem nie wątpię na chwilę.
— A więc... czynię wszystko z mej strony, aby mu zapewnić to szczęście.
— Nie gniewaj się, iż powiem ci, opiekunie, że sama wyrocznia delficka mniej była od ciebie zawiłą w odpowiedziach. Masz w tem jakiś cel widocznie...
— Tak.
— Nie mógłżebyś wyjawić mi takowego... mnie, najlepszemu przyjacielowi Lucyana?
— Poszukuję mordercy jego ojca i odkryć go pragnę... — rzekł artysta poważnie.
Jerzy przystanął.
— Nic nie rozumiem — odpowiedział. — Szukasz mordercy... masz zatem dowód, iż Joanna Fortier nie była winną w tej zbrodni?...
— Dowodu jeszcze nie posiadam, ale mam silne wewnętrzne przekonanie.
— I przyśpieszając małżeństwo Lucyana z panną Harmant, spodziewasz się odkryć zabójcę pana Labroue i stawić go przed sądem w miejsce Joanny?
— Być może...
— Lecz kogo oskarżasz natenczas?... na kogo masz podejrzenia?
— Dotąd nikogo jeszcze nie oskarżam — zawołał Edmund niecierpliwie — ileżkroć razy już ci to powtarzałem?
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/769
Ta strona została przepisana.