Każdego rana udawała się do piekarni Lebreta, udzieliwszy wprzód biednemu dziewczęciu porcyę lekarstwa, przepisanego przez doktora. Po ukończonem roznoszeniu chleba wracała do loża chorej, czuwając nad nią z niewysłowionem staraniem, aż do chwili, w której obowiązek wzywał ją znowu na ulicę Delfinatu.
W czasie nieobecności Joanny zastępowała ją przy chorej odźwierna tegoż domu, dobra, usłużna kobieta. Roznosicielka przepędzała noce we łzach i modlitwie, nie zamykając oczu na chwilę, nie myśląc bynajmniej dla siebie o spoczynku.
Wreszcie po upływie czterech dni śmiertelnej trwogi, doktór oznajmił, iż minęło niebezpieczeństwo i rozpoczyna się rekonwalescencya.
Joanna odetchnęła z ulgą nareszcie.
Teraz to przypomniała sobie o przeszłości, która omal nie poprowadziła Łucyi nad brzeg mogiły; przypomniała sobie o ludziach, którzy zobelżywszy to dziecię, omal go nie zabili: przypomniała, iż potrzeba jej pójść do adwokata Barier, aby oddać mu papiery, znalezione w kopercie.
Joanna o tem wszystkiem zapomniała, podczas gdy życiu jej córki groziło niebezpieczeństwo. Obecnie, gdy złe minęło, należało rozpocząć kroki w celu ukarania tych, którzy wyjawieniem wyroku, wydanego niegdyś przeciwko matce, sprawili tyle boleści niewinnemu dziewczęciu i zdruzgotawszy jej szczęście, przyprowadzili je do nędzy. Obliczywszy datę, w której według wskazówek starej służącej, Jerzy powrócić miał do Paryża, Joanna postanowiła pójść do niego w nadchodzący poniedziałek i w dniu tym, po ukończonem roznoszeniu chleba, udała się ze znalezionemi papierami na ulicę Bonapartego.