Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/773

Ta strona została przepisana.

Była godzina dziesiąta, gdy zadzwoniła do drzwi mieszkania Jerzego. Magdalena pośpieszyła jej otworzyć.
— Pan Darier powrócił? — pytała.
— Tak, pani.
— Byłam tu przed sześcioma dniami...
— Przypominam sobie... natychmiast panią poznałam.
— Mogłażbym widzieć się z nim teraz?
— Wejdź pani do salonu, pan adwokat jest w swoim gabinecie, uprzedzę go o tem.
Przestępując próg wskazanego sobie pokoju, Joanna uczuła się być owładnięta dziwnem, nieokreślonem uczuciem.
Serce jej biło gwałtownie, drżała na całem ciele.
Magdalena, zapukawszy lekko do drzwi gabinetu, weszła tam po chwili.
— Czego żądasz? — zapytał zwracając się Darier.
— Kobieta, która tu była podczas pańskiej nieobecności, przyszła teraz powtórnie. Chce ona prosić pana o poradę... wydaje się być ubogą...
— Tem więcej wyczekiwać nie należy jej pozwolić... wprowadź ją do mnie...
— Pójdź pani — rzekła służąca do Joanny — adwokat cię wzywa.
Wzruszenie roznosicielki wzrastało z każdą chwilą. Dlaczego? — nie potrafiła sobie tego wytłumaczyć. Wszedłszy do gabinetu, znalazła się naprzeciw Jerzego Darier... swojego syna...
Adwokat wstawszy, spojrzał na przybyłą. Na owo spojrzenie i widok postaci młodzieńca, drżenie przebiegło Joannę, a jednocześnie oczy jej napełniły się łzami.
Jerzy, przypisując owo zakłopotanie nieśmiałości ubogiej kobiety, pierwszy przerwał milczenie.
— Życzyłaś pani pomówić zemną? — pytał łagodnie.
Na dźwięk tego głosu Joanna omal nie zemdlała, słabo jej się zrobiło do tego stopnia, iż zmuszoną była wesprzeć się o krzesło.