Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/774

Ta strona została przepisana.

— Tak, panie, pragnęłam pomówić... — wyjąkała zcicha.
— Spocznij pani, proszę — rzekł Jerzy, wskazując krzesło — i powiedz, co cię tu do mnie sprowadza?
— Przed kilkoma dniami zgubiłeś pan papiery — rzekła, zbliżając się Joanna.
— Tak... w rzeczy samej! — odparł żywo — nadzwyczaj ważne papiery... Znalazłażeś je pani?
— Znalazłam.
— Gdzie?
— Na trotuarze... wprost instytutu. Pańskie nazwisko wypisane było na kopercie... Przyszłam tu natychmiast, aby powrócić je panu, nie zastałam go jednak... byłeś pan natenczas w podróży.
— Tak... jeździłem do Tours. Zguba tych papierów sprawiła mi wiele przykrości; zmuszony byłem odłożyć proces, od którego zależało wiele ważnych interesów.
Joanna, dobywszy z kieszeni fartucha kopertę, oddalają Jerzemu.
— Oto pańska zguba... — wyrzekła; — — racz pan zobaczyć, iż nic nie brakuje.
Adwokat przejrzał zawartość w kopercie. Nic nie brakowało w rzeczy samej.
— Wyświadczasz mi pani — rzekł — niezmierną przysługę, zwracając powyższe dokumenty. Pozwolisz zatem ofiarować sobie nagrodę, jaką wymieniłem w ogłoszeniach.
— Nie, panie; — odpowiedziała z pośpiechem; — nic... nic nie przyjmę. Papiery te są pańską własnością, znalazłam je i oddaję. Jest to mym obowiązkiem, za co więc miałabym przyjmować nagrodę?
Jerzy, słuchając wyrazów roznosicielki, czuł się być dziwnie wzruszonym. Głos tej kobiety budził w nim jakieś nieokreślone wspomnienia, zdawało mu się, iż słyszał go kiedyś, w bardzo odległym czasie.
— Nie chcę nalegać — odpowiedział — obawiając się zranić wysoką szlachetność pani, przed którą chylę czoło z po-