Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/777

Ta strona została przepisana.
XXV.

Joanna przerwała. Brakło jej głosu i siły.
Po paru sekundach na nowo zaczęła:
— Pan pojmujesz, iż w podobnych okolicznościach, nietylko małżeństwo stało się niemożebnem, lecz z dwojga kochających się ludzi, uczyniono wrogów. Ale nie wszystko to jeszcze! Uderzywszy to biedne dziewczę w głąb serca i duszy, postanowili zdruzgotać jej egzystencyę materyalną. W jednym z najpierwszych magazynów Paryża, dawano sierocie tej stałą robotę. Poszli do owej modniarki i powiedzieli jej wobec tej nieszczęśliwej: Ta dziewczyna jest córką kobiety skazanej za potrójną zbrodnię, kradzieży, morderstwa i podpalenia. Jeżeli pani będziesz trzymała ją dłużej, zniesławisz swój zakład. Wszyscy klienci odsuną się od ciebie. Będzie to ruiną dla twego magazynu... Wypędź tę dziewczynę!.. I wypędzono ją! Rozpacz natenczas ogarnęła tę nieszczęśliwą. Pod tym ostatnim ciosem, niebezpiecznie zachorowała i przez dni kilka walczyła pomiędzy życiem a śmiercią. Krwawa rana jej serca nie zagoi się, dopóki ten, którego kochała, którego dotąd kocha i kochać będzie, dopóki on do niej nie powróci. Cierpi ona obecnie, o ile człowiek najciężej cierpieć może, a pan powiadasz, że prawo jest bezwładnem wobec zbrodniarzów, torturujących w sposób podobny to niewinne dziecię... zabijających je prawie! Ach! jeśli prawo jest takiem panie... jest ono nikczemnem!
Na tych słowach Joanna zamilkła.
— Lecz o kim pani mówisz? — pytał Jerzy, wstrząśniony do głębi powyższem opowiadaniem.
— O kim mówię? pan pytasz... mówię o Łucyi Fortier.
— Domyślałem się tego... odgadłem! Czy jednak rzerzywiście uczynili oni to, o czem mi pani opowiadasz?
— Jakto... pan Labroue, pański przyjaciel, nic panu o tem nie mówił?